niedziela, 18 grudnia 2011

po dlugiej nieobecnosci...


Po dlugiej nieobecnosci przydalo by się cos konkretnego. achh, Nepal jest piekny!!
Siedze w pokoju ogladajac wiadomosci na CNN... ale nie o tym mialo byc
W koncu wyrobilem pozwolenie na wejscie do parku w okolicy masywu Annapurny (2000 nrs) i TIMS (20$, drugie pozwolenie, cos jakby legitymacja) i moglem uderzac w gory.
Postaram ssie opisac dzien po dniu w miare mojej pogmatwanej pamieci i szczatkowych notatek…
0.Kathmandu – Besisahar (760mnp)
Zostawilem zbedne rzeczy w przechowalni hotelowej i z leciutkim plecakiem zlapalem taxe na dworzec, wystarczylo wyjsc z Thamelu i ceny taryfy spadaja. od razu zostalem pokierowany do kasy (bilet 350 nrs) autobus już stal, a w nim na oko 50 letni anglik, ruszyliśmy, anglik zadowolony ze nie ma tłumów, przestrzeglem żeby się nie cieszyl na zapas i zanim wyjechaliusmy z samego miasta autobus był już zapchany po brzegi, ludzmi, ich bagazami, workami z jakimis warzywami. Angol nie mogl w to uwierzyc : )
Autobus jechal serpentynami, najgorszy był poczatek drogi, najbardziej stromo, na poboczu straszyl wrak przewróconej ciężarówki. Za to widoki niemal od razu się odsłoniły w oddali ośnieżone szczyty Himalajow, które towarzyszyly nam przez większość drogi.. Do Besisahar dojechaliśmy po ponad 6godzinach, a mialo być 5.. znalazlem hotel, jem i ide spac.
1.Besisahar- Ghermu (1310mnp)
Pierwszy dzien przechadzki. Choc musze się przyznac ze troche podjechałem autobusem. Zarejestrowałem mój permit na pierwszym check poincie, choc każdy z nich dalo się minac niezauważonym. Pierwszy dzien mijal mi na poceniu się bardziej z ciepla niż wysilku. Było jedno ciezkie podejście, na którym poznałem Krysie i Lukasza z Warszawy, maja w planie podroz dluuga po Azji. Dalej szliśmy razem. Po zdieciu buta okazalo się ze cos mnie zarlo, krew bardzo dlugo ciekla, nie chciala sie zatrzymac, do dzis nie mam pojecia co to bylo..


2. Ghermu- Tal (1700mnp)
Troche już ciezej się szlo, za to widoki co raz lepsze. Te proporcje się sprawdzaja do samego konca treku, im ciezej tym lepsze widoki ; ) trafiamy na osiołki w eskorcie wojskowej targające materialy wybuchowe do budowy drogi. Tal jest pieknie polozony, nad jeziorem, trafiamy do lodgy prowadzonej przez emerytowanego gurke (żołnierza) bardzo mili ludzie. Musze tu wtracic ze najbardziej pozywnym daniem na treku jest dal bhat, czyli ryz z zupka z soczewicy i z warzywnym curry, czasem również z papadem (taki chrupiący placek) i piklami. No i najważniejsze, ze można dostac dokładkę za free ; ) pani przychodzila co chwile to z ryzem, to z soczewica, Lukaszowi nałożyła soliddna dawke, biedak miał nie tega mine. Ja spróbowałem ‘local Beer’ w szklance był przezroczysto- metny parujacy plyn, smakowalo jak bimber z ciepla woda, wymęczyłem jakos szklanke i wesoły poszedłem spac. Zimno.
buduja droge chlopaki


takie roslinki rosna na szlaku. wysuszone, gotowe do palenia :)

3. Tal- Timang (2750mnp)
Osiołki, krowy, wiszace mosty, gory.. Przez blad w mapie przed zmrokiem ledwo docieramy do celu idac bardzo stroma sciezka, zdawalo by się niekonczaca. Wyszlo ze przez ostatnie 2km wspięliśmy się 500m. Zatrzymalismy się w milym miejscu. z nadejściem zmroku robi się cholernie zimno. Widok na Manaslu, mieniace się w swietle zachodzącego słońca. Dopadlo mnie przeziębienie, nawet w puchowym spiworze zimno, na szczescie w lodgach daja koce, albo jakies koldry, mimo to od tego dnia śpie w czapce i polarze.


4. Timang- Bhratang (2850mnp)
Ilez można pisac ze piekne widoki ; ) przechodzimy przez Chame, okazuje się ze ceny maja tu przystępne, wiez zakupiłem rękawiczki polarowe i troche jakis przekasek. Wlasnie nie pisalem o tym wczesniej im dalej/ wyzej tym drożej, tzn jedzenie, które trzeba dostarczyc tutaj na plecach osiołków, noclegi zazwyczaj targujemy za darmo albo 50nrs od glowy, pod warunkiem ze zjemy w tym miejscu obiad i sniadanie. W Bhratangu są dwie lodge, obie skromne, bardzo podstawowe, zatrzymaliśmy się w pierwszej z nami emerytowany angielski żołnierz, Stuart, zabawny koles. Mily wieczor w cieplej jadalni, smaczne jedzenie i chyba najlepszy masala chai jaki kiedykolwiek pilem!! Noc nie należała do najlepszych. Nie było zimno, za to szczury!! Doo sufitu była przybita cerata jakas i po niej biegaly gryzonie, ganialy się i było ich naprawde duzo, z tego co słyszałem.


5. Bhratang- Ghyaru (3670mnp)
Na tym odcinku ą dwa warianty drogi do wyboru  ciezsza i dluzsza upper trial i latwiejsza lower. Wybraliśmy ta pierwsza, mordercze podejście do Ghyaru rekompensowaly cudowne widoki, nie osiągalne z dolnej drogi. Nocleg znaleźliśmy w sporym hotelu, prowadzonym przez mila staruszke, byliśmy jedynymi goscmi.




6. Ghyaru- Manang (3540mnp)
Miałem okno na sciane ośnieżonych szczytow, taki poranek był zapowiedzia dobrego dnia, przynajmniej pierwszej czesci która obfitowala w jedne z najlepszych jak do tej pory, zapierających dech widokow. Potem krajobraz zmienil się w surowy, jakby pustynny z krzakami tylko, każdy krok wzbijal tumany kurzu, slonce dokuczalo. Manang pojawil się jak wybawienie.
7. Manang, dzien na aklimatyzacje
Poszedłem tym razem sam na wzgorze. Lukasz zle się czul, balem się ze mnie tez dopadnie gdzies dalej choroba wysokosciowa, dlatego wlazłem jak najwyżej moglem. Dotarłem do jakiejs opuszczonej wioski na około 4000mnp, widok na cala okolice, Manang gdzies daleko, Gangapurna i jej lodowiec na wyciagniecie reki. Wokół z każdej strony ośnieżone szczyty i nikogo oprocz mnie, miałem gory dla siebie : ) Poznieej się dowiedziałem ze to nie żadna opuszczona wioska, ale cos w rodzaju cmentarza, ludzie przynosza tam prochy zmarłych. A ja niczego nie swiadomy sobie tam siedziałem na tych kamieniach z dwie godziny podziwiając widoki.. Po zejściu poszedłem nad szmaragdowe jezioro utworzone przez topniejacy lodowiec.
jezioro utworzone z topniejacego lodowca Gangapurny


Manang, miasto jak z westernu





8. Manang- Ledar (4200mnp)
Choroba Lukasza nie ustapila, także pożegnałem warszawiakow i poszedłem dalej sam. Jak zwykle pierwsze podejście meczace, dalej się już dobrze szlo.



9. Ledar- Thorung Phedi (4450mnp)
Po drodze w jednej herbaciarni koles mi mowil ze o tej porze roku to kolo 30turystow dziennie idzie, podczas gdy miesiąc wczesniej, w szczycie sezonu jest ich kolo 300 dziennie!
Przed Thorung Phedi niebezpieczne osuwisko z kamieni, a tu jeszcze osiołki idą.. Choroba wysokosciowa nadal mnie nie dopada, choc niektórzy w schronisku wyglądają naprawde zle, narzekkaja na bol glowy. W tym samym miejscu zatrzymal się doktor z Colorado, który pracowal w Manangu, teraz wraz z zona i czworka dzieci (naprawde twarde dzieciaki, nie jeden dorosły narzekal, a te po prostu szly) robil treking, kto chciał podchodzil po porade, a ten cierpliwie pomagal..
10. Thorung Phedi- Thorung La Pass (5416mnp) - Muktinath (3760mnp)
Popatrzcie tylko na te roznice wysokości. Najpierw 1000 metrow w gore, potem ponad 1500 metrow w dol, to była jazda!! Tak jak codzien na treku wstawałem o 6.30, tym razem obudziłem się przed 5, żeby o 6, o wschodzie słońca być gotowym. Zjadlem zamowione poprzedniego dnia sniadanie, wlalem w siebie termos herbaty, drugi przelałem do butelki i w droge. Poczatek był bardzo ciezki, stromy, chyba najciezszy odcinek. Potem było już bardziej plynne podejście. To co się czyta o wchodzeniu na Thorung La, najwyzsza przelecz swiata to prawda, mianowicie, szedłem i patrzyłem o! już jestem ale nie i tak kilka razy dawalem się zwodzic pofalowanemu podlozu. Przez większość drogi zero ludzi, czasem ktos mnie wyprzedzil, czasem ja kogos. W pewnym momencie poczułem ze się zataczam, uspokoiłem oddech, napilem się herbaty, zjadlem kawalek czekolady (dzieki mamo! dotrwala az tutaj : )) szedłem dalej, ale wciąż czulem się jak pijany i nie moglem tego opanowac. Usiadłem na chwile. Balem się ze spadne. Pozniej jedn holender mi powiedział ze musialem za szybko isc w gore i organizm nie był przygotowany do tak szybkiego spadania ilości tlenu w powietrzu.. W koncu poczułem się lepiej, ale dalej „lekko pijany” poszedłem dalej i w koncu przelecz. 5416 mnp!! Cieszylem się jak dziecko, udalo się!! Była 10, Pol godziny na szczycie, pare zdiec, najdrozsza herbata w Nepalu i na dol. Tym razem nie sam, a z poznana Chinka, Elva. Dziewczyna mierzy półtora metra, a ma sile charakteru wieksza niż nie jeden wielki chlop. Droga w dol była dla mnie ciezsza niż w gore, ale im nizej tym „trzeźwiejszy” byłem. W Muktinath zatrzymaliśmy się w hotelu Bob Marley.


udalo sie 5416 mnp, Thorung La


11. Muktinath- Kagbeni (2800mnp)
Rano poszliśmy na wzgorze ze świątyniami, szczeze mówiąc nie zachwycilo. Potem na piechote do Kagbeni. Zatrzymaliśmy się w fajnym, malym i czystym hoteliku. Wieczorem w knajpce hotelowej poznaliśmy hipisow ze Szwajcarii i Hiszpani, pilismy domowej roboty jablkowa brandy, powiedziałem gospodarzowi ze wiecej niż 30% alk to to nie ma, się uśmiał. Szwajcarka mi powiedziala ze u nich się zartuje ze Polacy kradna rowery i o ironio, podczas jej jedynego pobytu w Polsce ukradla rower i trafila do paki : )

pani tka

12. Kagbeni- Marpha (2670mnp)
Po drodze minęliśmy Jomsom, spora wioske, znalazłem tam sklep gdzie kupilem karte sim do telefonu. Musialem dac 2 xera paszportu, dwa podania wypełnić, złożyć odciski palców (!!!) zapłacić równowartość 4,5 zl i stalem się posiadaczem dwóch kart : ) popołudniami dolina Kali Gandaki która szliśmy staje się niesamowicie wietrzna, az się ciezko idzie, pojawily się dzipy i autobusy wzbijające tumany piachu i kurzu, nie jest to mila droga. Dolina ta jest najglebsza na swiecie, bo liczy się od szczytu Annapurny. Ja zostaje w Marphie, słynącej z upraw jabłek, Elva  idzie do nastepnej miejscowości. Postanowiłem dalej pojechac autobusami.
13. Marpha- Tatopani (1190mnp)
Rano autobus do Ghasy, potem drugi do Tatopani. Jechalo się po ubitej ziemi, czasem po strumieniu, trzęsło okropnie, facet miejscowy który siedzial naprzeciw mnie nagle pozielenial i zaczal wymiotowac przez okno, potem jakby nigdy nic wytarl reke o mój plecak, nie widzac problemu zadnego.. Krajobraz z wysokogórskiego i surowego zamienia ssie w gorzysta dzungle, tryskajaaca odcieniami zieleni, robi się tez cieplej. Gorace zrodla nie powalaja, nawet nie miałem ochoty się moczyc w tym. Wyglada to jak cementowy basen, dno.
14. Tatopani- Pokhara (820mnp)
Najpierw dzip do Beni stamtąd autobus do Pokhary, który tak trzasł ze raz przywallilem w sufit glowa nie na zarty. Na miejscu wysiadlem caly brazowy od kurzu, wziąłem taxe razem z para ze Stuttgartu i do Lakeside. W hotelu w którym byłem 3lata temu im się w glowkach poprzewracalo i chcieli 500 nrs, postanowiłem znaleźć cos za 300 nrs (107 nrs= 1 Euro) trafilem do Tranqality, dom z zadbanym ogrodem, czyste pokoje, mili uśmiechnięci ludzie, wytargowałem 300 i w koncu goracy prysznic ; )

Podsumowanko
Po kilku dniach lenistwa w Pokharze pomyślałem ze fajnie by było zrobic jeszcze jakis treking, zdecydowanie była to jedna z najlepszych rzeczy jakie zrobiłem. Robil się już zimno i jednak gory kosztuja, na co nie byłem przygotowany do konca.. Za to mam plan na przyszłość, pewne wnioski wyciągnąłem, wiem co wziasc nastepnym razem ze soba, a czego nie miałem tym razem. Chyba najlepszym strzalem było zabranie tabletek do oczyszczania wody (w Sklepie Podróżnika w Krakowie 35zl za 50tabletek 1tabl/1litr) tam wysoko, woda butelkowana potrafila kosztowac nawet 10razy więcej niż w Kathmandu! Postawiłem na minimalizm, mój plecak warzył nie wiecej niż 6kg, myślałem ze nawet to będzie mi ciążyło, ale po paru dniach nie czulem ciężaru wogole. Ciesze się tez ze zakupiłem w Kathmandu kijki, naprawde super sprawa, ułatwiają wchodzenie, schodzenie (chyba nawet bardziej, bo asekuruja) przechodzenie przez strumienie. Po powrocie zamieniłem je na czapki wełniane : )



czwartek, 17 listopada 2011

momo

potrawa z Tybetu i Nepalu. sa troche mniejsze niz nasze pierogi, lepione z "takimi schodkami", nadziewane roznymi specjalami, ja biore zawsze veg momo, czyli po prostu z warzywami, nie wiem jakie rosliny sa w srodku, ale zawsze jest to pyszne i zawsze ma inny smak. gotowane na parze, moga tez byc smażone. podawane z sosami.
mi najlepiej smakuja takie z ulicznych garkuchni. nie dosc ze sa tansze, 30 nrs za 10 pierozkow, to duzo smaczniejsze niz w restauracjach.
tuz po zmroku rozkladaja swoje palniki a na nich garnki, uliczni kucharze z zapasem przygotowanych uprzednio momo.
dzis nie zdarzylem do pana ktorego namierzylem juz wczesniej i ze smutna mina wracalem, ale ku mojemu zadowoleniu zauwarzylem siedzaca na kocu panią ktora min. miala momo, nie zawiodlem sie byly jak dotad najlepsze chyba jakie jadlem. oprocz tego kobita miala pare innych nepalskich potraw, ale mowila tylko w nepali wiec nazw nie zapamietalem, jutro spróbuje :)

Momo od pani co dzisiaj siedziala sobie na rogu na kocyku. zostaly juz tylko 4

w ulicznych garkuchniach podaja je zawsze na wytloczonych z lisci ekologicznych talerzykach jednorazowego uzytku, zamiast widelca urzywa sie wykalaczki...


środa, 16 listopada 2011

welkome main friend :)


Od początku.
Samolot mój lini Lufthansa miał wystartowac z warszawskiego Okecia do Monachium o 12.50. Dotarłem na lotnisko z 2godz wczesniej zapytałem jednej pani czy w dobrej kolejce stoje, pani pytala czy Monachium to moje lotnisko docelowe, powiedziałem ze lece dalej do Delhi a potem do Kathmandu. ok.. Sobie stoimy i stoimy i stoimy. Podeszla do mnie ta pani i powiedziala żebym lepiej szedł do kasy Lufthansy zanim pójda inni, bo samolot do Monachium odwolany. Poszedłem, nie było jeszcze kolejki, inna mila pani przebookowala mi samolot, o 14.00 Lufthansa do Frankfurtu, o 22.10 Air India do Delhi a z tamtąd już tym samolotem co miałem leciec pierwotnym planem czyli Jet Lite..za mna stala już horda zniecierpliwionych pasażerów z odwolanego samolotu. Plan wyglądał dobrze, odprawiłem się, jeszcze zwróciłem uwage panu ze ma mi nadac bagaz do Kathmandu, a nie do Delhi tak jak przyklejal już naklejke. Jeszcze tylko żubrowka czysta 1litr za 22zl na duty free i czekac na boarding.. Telefon, dziwny numer. jakas kobieta do mnie mowi po francusku, mowie żeby po angielsku gadala, Anabella z serwisu w którym kupowalem bilet na samolot (hmm kupowalem na irlandzkiej Expedii, dziwne) przejeta strasznie mowi ze ktos mi zmienil rezerwacje to jej wytłumaczyłem o co chodzi, ta mi na to ze nie zdaze w Delhi na kolejny samolot, ja jej ze zdarze, mam 1.55 h. powiedziala ze za chwile odzwoni. Po 15minutach ponowny telefon, przepraszala, wszystko ok., zdaze J tak o to wszyscy się o mnie zatroszczyli
W samolocie Lufthansy stuardessy kolo 40 nie grzeszące uroda z przyklejonymi uśmiechami. Jedzenie to jakas kpina, czerstwa drozdzowka, na szczescie piwko uratowalo ich honor J potem na lotnisku we Frankfurcie ponad 6godzin. Totalny olbrzym, nie moglem się polapac. Wifii platne, ale znalazłem punkty gdzie staly komputery z dziwnymi metalowymi klawiaturami. Przechodziłem ze 2-3 razy kontrole błądząc. Trafilem w koncu. Wielki boeing Air India, wyglądał naprawde ok., już u wejścia witała “namaskar” stara stuardessa w sari ze zlozonymi rekami. Przed fotelem ekranik, masa filmow, kamery na zewnatrz samolotu, na mapie można było śledzić podroz. Poili whiskey z kola, dali kolacje, potem sniadanie. Lux. W Delhi tez ten nowy terminal olbrzymi, robi wrazenie, caly wylozony mieciutka wykladzina, nie to co stary terminal nr2, który był taki prowincjonalny, jak na stolice tak wielkiego kraju. Zaraz u wejścia do terminala staly panie od transferu i prowadzily w odpowiednie miejsce, dobra organizacja. O ostatnim samolocie Jet Lite, powiem tylko tyle ze miał najladniejsze stuardessy ;)

Kathmandu po prawie 3 latach..
No i w koncu Kathmandu, totalnie zmeczony po ponad 20 godzinach w samolotach i na lotniskach, bez snu. Formalności, wiza na 90dni 100$ (jest możliwość 30dniowej za 40$, i chyba 15dniowej za 25$). Leniwa kontrola, niedzialajaca bramka wykrywajaca metal, juest plecak. Wyszedlem z lotniska i się zaczęło. Od razu, mister, sir, taxi, czip, hotel. Dwa niedziałające bankomaty. Jakis koles za mna łaził, oferując taxi za 500rupi fix price, mowie ze za 300 na Thamel mogę jechac, ok., spoko, mowi ze tam znajdziemy bankomat. Oczywiście po drodze oferowal mi wszystko, czyli hotele, trekingi, raftingi, haszysz, wszystko za “bardzo dobra cene“, bo przeciez jestem jego przyjacielem J już na samym Thamelu próbował mnie zapakowac do jakiegos hotelu,a ja jak pokorne  ciele za nim łaziłem już tak zmeczony ze nie miałem sily protestowac, na poczatku jakies drogie hotele mierzone dolarami, potem troche tansze, i nie  wiem czemu zawsze pokoj który mi pokazywali był na 4pietrze, jakas gra, żeby mnie bardziej zmęczyć? J ponad godzina chodzenia i nic, już się wkurzyłem na tego kolesia i mu powiedziałem ze stracilem z nim za duzo czasu i żeby sobie poszedł. Nie dal za wygrana, w koncu znalazł mi hotel, spory pokoj z lazienka i balkonem za 400rupii (1 euro to troche ponad 100 rupii), wytargowałem ta cene z może 8-letnim chłopakiem który tym zarzadza. Spodziewalem się znaleźć cos taniej, no ale cóż, zawsze trzeba zapłacić frycowe na początku. Ciekawe ile dostal mój pomocnik..
Zrobil się wieczor, pochodziłem po okolicy, zjadlem momo (tybetańskie pierożki gotowane na parze) z naprawde piekielnie ostrym sosem, obok mnie francuz z jednym wielkim dredem, owiniety w koc, bez skrzywienia wypil resztke sosu z talerzyka, mowil ze już siedzi tu 9lat walczac ze zlym systemem J kupilem piwko “Nepal Ice” (nawet ok.) i skonsumowałem je w kawiarence internetowej..
Dzis w takiej restauracyjce zagadal ze mna właściciel i jutro się przeprowadzam, ta sama cena, ale lepsze warunki. Byłem w tej jadłodajni 3lata temu, koles mowil ze mnie pamieta, albo dobrze udawal J
Za kilka dni i tak ide w gory. Po powrocie zamieszkam w innej czesci Kathmandu tzw Freak street, w starej czesci miasta, duzo taniej i nie ma tego jednego wielkiego straganu, tak meczocego jak tu na Thamelu. Co chwila ktos cos do mnie mowi, wszystko oczywiście w celach handlowych, każdy oferuje treking, safari na sloniach, czy splywy. Inni sprzedaja haszysz i tych to z daleka można poznac, lezą tacy tajemniczy niczym szpieg z krainy dreszczowcow i ukradkiem pytaja, mister, haszysz, good quality. Zwiedzanie (w sumie już drugi raz J) zostawiam na powrot po treku, teraz przez te kilka dni pochodze po okolicy, musze tez kilka rzeczy dokupic i wyrobic pozwolenie..